Dwie Córki

Dwie Córki

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Tato

Nie pisałam specjalnego posta z okazji Dnia Matki, nie pisałam z okazji Dnia Dziecka, to niech już będzie, że napiszę z okazji Dnia Ojca. 

Nigdy nie robię jakiś superchruper planów na kolejne posty, nie zastanawiam się o czym napisać, po prostu siadam i piszę. Czasem wyedytuję, czasem dopiszę dwa zdania, bo coś mi się przypomni, ale generalnie posty tutaj powstają całe od początku do końca w edytorze bloggera, pod wpływem chwili i w czasie, gdy zwyczajnie ja mam czas. A wyjątkowo dziś mam.

Chyba mało pamiętam swojego Tatę z dzieciństwa. Dużo pracował na budowie, a jak wracał do domu to siadał do deski kreślarskiej i robił projekty. Dziś deska stoi u mnie, niestety świat wynalazł AutoCada. 
Próbuję sobie przywołać najwcześniejsze wspomnienie z Tatą i nie potrafię. Jest ich całkiem sporo od momentu, kiedy pojawił się mój brat, czyli jak miałam 6 lat. 

Zawsze mogłam na niego liczyć. W nocy o północy zawoził/przywoził/odbierał. Nigdy nie powiedział, że nie zawiezie mnie do szkoły, bo właśnie skończył kosić trawę i ma brudne buty (a usłyszałam taki tekst od ojca koleżanki i bardzo mi utkwił w pamięci, pewnie dlatego, że obie musiałyśmy wtedy dymać na piechotę). Nauczył mnie jeździć na rowerze, pozwolił zasiąść za sterami Peugeota jak robiłam prawko (tylko raz, bo prawie wjechałam w słup i się skońyczło, no ale prawko zdałam - był ze mną na egzaminie). Pojechaliśmy też razem na dni otwarte uczelni we Wrocławiu i pomagał mi w wyborze kierunku studiów. Długo miałam żal, że nie cisnął mnie bardziej i że nie poszłam na architekturę. Trenowaliśmy razem karate, jeździliśmy do kina (ostatni raz byliśmy na trzeciej części Piratów z Karaibów, czyli w sumie niedawno). Zawdzięczam mu ciemne oczy, niski wzrost i bujne owłosienie, co jest fajne tylko na głowie. Zamiłowanie do chińskiej kuchni i tradycyjnego schabowego. Do wypatrywania UFO na nocnym niebie. Do wiecznej niecierpliwości i robieniu rzeczy na wczoraj. Do obgryzania skórek przy paznokciach. Przez całe dotychczasowe życie tylko raz widziałam go bez wielkiego czarnego wąsa. Co najlepsze - mama też;)

Podobno męża wybiera się na podobieństwo taty. Czy ja wiem.. Oboje lubią pograć na komputerze, mają zamiłowanie do bursztynowych trunków i dobrego jedzenia. Wizualnie - ani trochę nie są podobni. No, może troszkę wzrostowo;) Mentalnie - wydaje mi się, że ojciec moich córek ma do nich znacznie więcej cierpliwości, niż mój ojciec do mnie i rodzeństwa. Też dużo pracuje, ale jak już się zaangażuje w misję "klocki/latawiec/rower/wycieczki krajoznawcze" to na całego. Córki za nim przepadają. Olga codziennie rano macha z okna jak wychodzi do pracy. Dalia ledwo go usłyszy już podnosi głowę i obczaja, a jak go w końcu wypatrzy to szczerzy te swoje bezzębne dziąsła. 
Z ojcem dla moich córek chyba trafiłam najlepiej jak mogłam. Dobre geny - ładne córki;) 

A w prezencie dziś dostanie breloczek, srebro, w którym odciśnięte zostały paluszki Starszej i Młodszej.


piątek, 20 czerwca 2014

Starszak

Od kilku dni noszę się z zamiarem napisania posta o mojej Starszej Córce. Chciałam opisać sytuację, jaka wydarzyła się podczas rodzinnego wypadu do centrum handlowego. Chciałam napisać jak było strasznie, jaką moja córka scenę urządziła i jaka to ona jest okropna. Chciałam wyżalić się do ekranu, przelać swoją frustrację w związku z jej złym zachowaniem i napisać wszem i wobec, że jest zła, niegrzeczna i nieusłuchana. 
I bardzo się cieszę, że tego nie zrobiłam. 
Bo musiało minąć te kilka dni, żebym uświadomiła sobie, że cała ta akcja, która miała miejsce, nie jest winą Starszej, tylko naszą, moją, matki, ojca, naszą porażką, słabością - to my zawiniliśmy i to co się stało, stało się tylko i wyłącznie z naszej winy. W porę nie wykryliśmy czającego się wybuchu, a może właśnie czuliśmy co się wydarzy i zwyczajnie to olaliśmy. Tak czy inaczej - wina leży po naszej stronie.

Już o tym wspominałam w poprzednich postach, że wydaje mi się, że faworyzuję Młodsze, że hormony, endorfiny, że piękny poród, big love do tej Małej Istoty. A Starsza mi tylko przeszkadza. Złości, denerwuje, ryczy i wiecznie czegoś chce. No cóż, skoro poświęciłam się jednej to nie powinno mnie to dziwić. Jeszcze niedawno byłam cała dla starszej córki, a teraz zamiast być dla dwóch, znowu skupiłam się na jednej. Oczywiście nie mogę zostawić płaczącego niemowlęcia z brudną pieluchą czy ulanym bodziakiem, ale czy mogę ignorować łzy w oczach przedszkolaka? Czy mogę nosić, przytulać i całować jedną, a krzyczeć, wymagać i nakazywać drugiej?

Musiało minąć te kilka dni, żebym dostrzegła w końcu problem i zaczęła z nim walczyć. Ciężko, ale nie mogę odpuścić. Przytulam, buziakuję, czytam książki, leżymy wieczorem w łóżku, rano jak przychodzi nie wyganiam "bo obudzi siostrę". Trzeba czasu, ale czas i tak upłynie, i w tym czasie możemy wprowadzić wiele pozytywnych zmian, zmian na lepsze.

sobota, 14 czerwca 2014

Larwa

Mam w domu pełzaka, amebę, dżdżownicę (niepotrzebne skreślić). Mowa oczywiście o Najmłodszej. Bardzo szybko zaczęła się przemieszczać, przesuwać, czołgać, turlać, obrać wokół własnej osi. 
Pisałam już o tym, że te wszystkie umiejętności przeszkadzają jej w dziennych drzemkach. Nocne spanie na szczęście, odpukać, ok. Po wieczornych rytuałach zakończonych cyckowaniem, odpływa zrelaksowana. Ale dzień to dramat. Zanim się zmęczy tym fikaniem to mija dobra godzina, a potem sen półgodzinny i zaczynamy od początku.

Naczytałam się na temat pewnego wynalazku o wdzięcznej nazwie Otulacz (czyli Woombie). Pytałam znajome matki o opinię, czy używają, czy polecają. Wyniki oczywiście pół na pół, standardowo w świecie matek wszechwiedzących - jedne polecają, inne nie, porównując jednocześnie otulacz do kaftana bezpieczeństwa. Trudno, pomyślałam, moja Dalka całe życie z wariatami, od małego, bardziej jej już nie zaszkodzi. Zamówiłam, zapłaciłam, wreszcie przyszło. Różowe, na zamek, elastyczne, dziwne. Ale ok, jak już to mam to spróbujemy. Pierwszy raz położyłam ją w tym na plecach i, o dziwo, moje śpiącetylkonabrzuchu dziecię, zasnęło snem kamiennym w jakieś 3 minuty. Nie wierzę. Patrzę, czy dycha, no tak, żyje, śpi, pochrapuje. Hmm, interesujące. W dzień położyłam bez otulania, ale mota się, mota, dość - zawinęłam, położyłam na brzuchu. Larwa. Śpi. Godzina, dwie, trzy, patrzę na zegarek i nie wierzę. Po 3,5 wstaje, wyspana, uśmiechnięta, jeść nie woła, zagaduje. Kolejna drzemka, kolejne zawinięcie - no kurza twarz, kolejne 3 godziny spania! Tym razem budzę, bo czas na wieczorne pluskanie. Na noc już nie motam.

Dziś przy zapinaniu zamka chichroli się strasznie, wystawia jęzor, uśmiechnięta, wie co ją czeka. Po chwili sprawdzam, a tej malej gąsiennicy kokon w niczym nie przeszkadza - leży wpoprzek i się cieszy. Obróciłam, pogłaskałam, trzy minuty - śpi - dwie godziny!
Jaja. Ale chyba rzeczywiście muszę przyznać - działa. 

piątek, 13 czerwca 2014

Cycek mamuni

Rzeczony Cycek przedwczoraj skończył cztery miesiące. Czy ja aby na pewno przed chwilą nie pisałam, że stuknęły trzy? Czy to znaczy, że za parę chwil będę pisała, że zdmuchujemy właśnie pierwszą świeczkę, dziesiątą, osiemnastą...? No bo więcej to już nie wypada. 

Ojciec mówi, że Młodsze i ja to system naczyń połączonych. Jak ona ryczy - ja ryczę, jak ja mam dobry humor to i ona. Niestety dzień dzisiejszy potwierdził te ojcowskie rewelacje. 
Wychodzimy! Nie powiem, że pierwszy raz po porodzie, bo drugi, ale sam fakt się liczy. Ojciec dotarł na miejsce zaraz po pracy, Matka miała dzieciarnię przekazać Instytucji Babci i dołączyć. Odprasowałam bluzkę, rozpuściłam włos, czasu starczyło nawet na szminkę. Siedzę w aucie, jadę, dojeżdżam, już tuż tuż, zaraz, za moment, za następnym skrzyżowaniem, będą ludzie, znajomi, człowieki inne niż te Małe, co mam na co dzień w domu, takie z którymi będzie można pogadać, pośmiać się, dowiedzieć co słychać w świecie, w którym nie ma dzieci. 

Czy muszę pisać dalej co się wydarzyło? Odbieram telefon i słyszę "waa waaaa hyyy yyy waaaaaaa waaaaa Magda? Magda, słyszysz mnie? Słyszysz?". Ciebie, Babciu, nie bardzo, ale za to doskonale wiem co ma mi do powiedzenia moja młodsza córka..
Wróciłam, wzięłam na ręce, dostałam ochrzan, a potem się wtuliła i zasnęła. 

Ze starszą takich cyrków nie było. Ona nie była cyckiem. Zimny chów i heja starzy do kina. Skończyło się. Wyjdę do ludzi jak mi dzieci podrosną. Ale wtedy pewnie "ci ludzie" będą mieli takie problemy jak ja teraz.

wtorek, 10 czerwca 2014

Nowy post

Jeśli znajdzie się ktoś, kto jeszcze nie zauważył, informuję - jest turbogorąco! Upał, sauna, tropiki - a to wszystko w zasięgu ręki, tuż za oknem. Wychyl głowę a gwarantuję, że nie będziesz miał czym dychać, a skóra w sekundę spiecze się na skwarkę. 
Tak oto siedzę zabunkrowana w mieszkaniu, z zasłoniętymi roletani, przy wiatraku, z odkrytą prawie każdą częścią ciała, z dzieckiem leżącym na golaska i drugim w przedszkolu, które od kilku dni ubiera się samo i dzisiaj zamiast zwiewnej, letniej sukieneczki chciało ubrać kożuch. Bo "jeszcze nigdy w nim nie byłam". Ciekawe czemu? Może dlatego, że jest lato, Córko.
W związku z niemożnością dogadania się o poranku w kwestii ubioru przedszkolnego, dzień nie zaczął się jakoś sielankowo - jeśli ktoś ma w domu histeryczną 4latkę ten wie o co kaman. Ciężko się dogadać, ojjj ciężko. Jeszcze trudniej dojść do porozumienia, żeby obie strony były zadowolone. 
Zdecydowanie brakuje mi cierpliwości i jestem świadoma tego, że za dużo wymagam od tej małej istoty. Ta samoświadomość powinna być chyba krokiem w dobrą stronę, ale coś mi chyba nie wychodzi. Dużo ostatnio krzyczę, czym doprowadzam Starszaka do płaczu i rozpaczliwego "nie krzycz już na mnie"... Czy ktoś wynalazł cierpliwość w płynie? Bardzo by mi się teraz przydała. Bo siłę i energię mam w postaci kawy jednej, dwóch, dziesięciu, ale mam. A tu jest mi źle, niedobrze, czuję się fatalnie. Widzę jaka jest fajna, kontaktowa, grzeczna i zdolna, a jednak brakuje mi jakiejś klepki żeby się ogarnąć i docenić to w takiej postaci, w jakiej jest. I widzę, że ona dostrzega moją frustrację i że jej także z tym niefajnie.

Trochę mi się wydaje, że zatraciłam się w drugiej córce. Że ta cała tona endorfin jaka na mnie spłynęła po porodzie, skupiła się właśnie na Drugorodnej. Że nie ma opcji, żeby to małe wyprowadziło mnie z równowagi. Że zaglądam do łóżeczka i gęba mi się cieszy, i nie jestem zmęczona nawet jeśli woła jeść co godzinę albo jak po raz setny w ciągu kwadransa zmieniam pieluchę. Albo jak nie śpi i muszę zapewnić atrakcje, popierdzieć ustami, pogugać, zafałszować piosenkę, poczytać czarno-białą książeczkę.
I chyba tu cała moja energia, siła, cierpliwość i opanowanie ma swoje skupisko. To mój krąg spokoju i miłości, a wszystko inne znajduje się poza nim. I drażni. I wkurza. Why???
Pamiętam, że jak byłam w drugiej ciąży to wydawało mi się, że nic i nikt nie będzie w stanie stanąć pomiędzy mną i Olgą. Że kocham mocno i że będę kochać jeszcze mocniej. I niby tak jest, wiadomo, miłość matki się mnoży, nie dzieli - więc dlaczego nie potrafię się dostroić do potrzeb Starszaka? 

Takie rozkminy i żar tropików. Jak żyć?!